Wyjazd na Chorwację miał miejsce w ostatni weekend sierpnia.Tym razem byliśmy w składzie :ja,Krystuś i moi Rodzice. Baza znajdowała się w Medulinie-małym miasteczku na samym koniuszku półwyspu Istria. To nasz piąty wyjazd w tym roku i już odczuwamy mocne zmęczenie wakacjami. .Nie było tego zapału do gonienia, zwiedzania. Po prostu się byczyliśmy i zawieszaliśmy oko na tym co było bliżej ,a nie dalej:)
A bliżej też było ciekawie...Fauna i flora regionu na każdym kroku przyciągała oko.
Bugenwilla przy wejściu do domu-nie sposób jej nie zauważyć. No i pasowała mi do sukienki-ładnie się komponujemy:)
Przy domu rosło ogromne drzewo figowe, które cudnie pachniało. Oczywiście się częstowaliśmy.
Kwaterę mieliśmy przy słodkowodnym stawku i rosły tam np. takie kolczaste dziwadła.
Urokliwe owoce,ale jaki to był kwiat?
Bo to zapewne kwiat paproci....
Cudny kwiat passiflory .U nas z trudem uprawiany ,tutaj piął się po plotach jak chwast.
I masę innych, urokliwych, których nazw nie udało mi się odgadnąć.
Owoce granatu zdobiące drzewko jak bożonarodzeniowe bombki.
Owoc kaki-tu jeszcze niedojrzały. Dojrzały jest pomarańczowy i przypomina konsystencją skrzyżowanie pomidora z meduzą. Jest słodziutki i soczysty. Jednak spożyty za wcześnie powoduje uczucie ,jak po zastrzyku u dentysty-człowiek traci czucie:)
Opuncje się świetnie czują w tym klimacie.
To chyba raczej nowe zrobione na stare:) Ale bananowca pod oknem zazdroszczę.
Zbierając różnego rodzaju zioła i badyle, na łodydze kopru Krystek wypatrzył modliszkę. Akurat przechodziło tamtędy dwóch Niemców Krystuś chciał im pokazać botaniczną ciekawostkę .Zapomniał jednak ,że w dłoni dzierży pokaźnej wielkości nóż.. Wymachując nim zaczął gościom coś tłumaczyć. Tamci na początku pobledli-pewnie myśląc, że szaleniec chce się z historii rozliczać .Później dojrzeli ciekawy okaz przyrodniczy i nabrali więcej zaufania do zielarza...
Jaszczurek było zatrzęsienie.Cykady umilały nam wieczory swoimi koncertami.
Pierwsze dwa dni to badanie okolicy. Miasteczko mimo,że niewielkie okazało się bardzo urokliwe i ładnie położone. Całe na niewielkim wzgórzu i ŻADNYCH schodów:) .Pierwsze dwa dni zmuszeni niejako byliśmy do łażenia po okolicy,bo okazało się,że w domu nie ma internetu .Goniliśmy więc na pole campingowe i tam mogłam wygodnie konwersować z przyjaciółmi, a najczęściej z Dawidem, który musiał zostać w pracy i budować terminal w Balicach... Dzięki tym rozmowom temat betonu mam w jednym palcu. Można powiedzieć ,że w tym czasie wirtualnie byłam na całym świecie, a tylko troszkę w Medulinie:) Ciężko bez netu-dobrze, że później podłączyli.
Nad całością górował kościół pod wezwaniem św.Agnieszki.
Romantyczne uliczki skrywały ciekawą architekturę.
Stara kapliczka na ryneczku.
Pole campingowe w sosnowym lesie.Tatusia bolało kolano,a jak wiadomo najlepsza metoda na wszelkie dolegliwości,to kompres z czapki.
Znaleźliśmy w końcu „nasze” miejsce do plażowania.
Mimo pięknej i słonecznej pogody woda w zatoczce była dla mnie za zimna.Moczyłam tylko ręce i wylegiwałam się na materacyku.
Tylko raz zapowiadał się pochmurny dzień ,więc ubraliśmy się cieplutko i pojechaliśmy do niedaleko położonej Puli. Chmury szybko się rozwiały i znów nastąpił upał.
W Puli zwiedziliśmy ogromny amfiteatr z czasów Rzymskich. Jego budowę rozpoczęto w 2 roku p.n.e i oczywiście wtedy odbywały się tam walki gladiatorów.Do dziś odbywają się tam różne imprezy . Występowali tam m.in.: Luciano Pavarotti, Andrea Bocelli, Jose Carreras, Anastacia, Eros Ramazotti, Norah Jones, Zucchero, Alanis Morissette, Sinéad O'Connor, Elton John, Sting i Seal.Odbywa się tam również festiwal filmowy.W podziemiach znajduje muzeum
Podczas pobytu w Medulinie mieliśmy szczęście uczestniczyć w dwudniowych targach regionalnych wyrobów i rękodzieła.Tu pan na promenadzie wytapiał figurki ze szkła.
W drodze powrotnej tradycyjnie zatrzymaliśmy się w Graz u Ewki i Elmara. Rodziców wysłaliśmy do spania,a sami imprezowaliśmy:)
Czy przy piwku, czy przy oleju z pestek dyni -u nich zawsze jest wesoło :)
Pod wieczór -Elmar z Krystianem pojechali pooglądać samochody na Crocodile Meeting-zlot amerykańskich pojazdów.
Krystuś okiem fachowcy oglądał bryki.
A było na co popatrzeć...
”Pieruna..ile tu musi polić ?I do garażu nie wlezie...”
„ No,to ujdzie.I wózek z tylu się wciśnie”
My z Ewka miałyśmy w końcu okazję poplotkować i naszych chłopów obsmarować.Od razu raźniej nam było:)
Do Czechowic dotarliśmy zdrowo i szczęśliwie. A ja zrozumiałam w końcu sens przysłowia „wszędzie dobrze,ale w domu najlepiej...”
Write a comment
Karolina (Friday, 07 October 2016 17:27)
Oj, Gosia ! Tak opisujesz miejsca i spotkania z ludźmi, że aż się chce sprzedać lodówkę i ruszyć w świat :)
Krystyna Lehner (Friday, 07 October 2016 21:56)
GOSIA zbudowano tam dla Ciebie nawet wnękę.Skąd znali rozmiar?
Ładnie i wartko napisane
Podobało mi się.
DANUTA GŁADYSZ (Monday, 10 October 2016 16:39)
Gosiu z tym nożem w ręku Krystiana, to się nieźle ubawiłam. Biedni Niemcy, szczególnie biorąc pod uwagę obecne terrorystyczne czasy...
Gosiu, ładnie Ci w tym niebieskim kolorze szala:) Pa, pa
Michał (Monday, 10 October 2016 20:03)
Fajne fotki, fajna wyprawa... Gosia super fota w tej wnęce... a i wersja exclusiv też mi się bardzo podoba (tylko to piwko nie pasuje do Lady Margaret ;-)). Ale nie sposób tez nie zauważyć zdjęć Elmara, który zrobił niezłą sesję Krystianowi (aż widać te błyski w oczkach na widok aut :-)). Ta re-edycja tej wyprawy to chyba jednak Twoja wielka tęsknota za ciepłem, słońcem, latem... (bo za oknem pogoda listopadowa ;-( Dużo słońca życzę! I pięknej polskiej jesieni - może przyjdzie?