Mili moi...
Chcę się pochwalić: mam przyjaciółkę z czasów przedszkolnych. A że weszłyśmy w wiek dojrzały - staż naszej przyjaźni można uważać za słuszny. To też powód do chwalenia - tym bardziej, że nie pamiętam, byśmy się kiedykolwiek pokłóciły.
Niedawno - też "stary" - przyjaciel, wkręcił mnie w pojęcie bliźniaczych, pokrewnych dusz. Niby nic nowego, odkrywczego. Bo czegoś takiego doświadczam, coś takiego współodczuwam z najbliższymi... To piękne, to powód do radości, do dumy...
Ale chleb ma dwie skórki, a kij dwa końce...
Kilka lat temu przeczytałam historię napisaną przez KrólEwiankę - moją bratnią duszę. Ta opowieść nie może mnie opuścić, nie potrafię zapomnieć o Markusie. Bo chyba nim jestem... Dzielę się wprawnym piórem Ewy i Jej bajką, która odzwierciedla część moich uczuć. Proszę - przeczytajcie, skomentujcie...
W pomiędzy
Stwórca jest wprawnym rzemieślnikiem. Zna swój fach i doskonale radzi sobie
z
powoływaniem na świat coraz to nowych istot. Wydawać by się mogło, że w tym
tworzeniu
odnajduje dawno już zgubiony sens swojego własnego istnienia, bo na co dzień jest
raczej
smutny. I nawet to nie dziwi: skoro nie dane Mu było mieć początek i koniec, to,
zważywszy
na samą długość istnienia Wszechświata, Stwórca może mieć żal do Czasu, w którym
nie
potrafił sam się pomieścić. Od czasu do czasu jednak, Stwórca się uśmiecha. To wtedy,
gdy
tworzy piękne dusze misternej roboty, które potem przyobleka w ciało i ziemia zapełnia
się
nowymi słowami, dźwiękami, czy kolorami; w zależności od tego, co On w tę duszę
tchnął.
Kiedy Stwórca patrzy na swoje dzieło, wówczas czuje, że naprawdę jest Bogiem.
Lubi
delektować się tymi chwilami, więc nie nadużywa swych umiejętności. Poza tym ma
przecież
dużo czasu. Czasami jednak i Stwórca się zagapi, zamyśli, albo poniesie Go w tym
tworzeniu
i myląc proporcje włoży w wątłe człowiecze ciało zbyt wrażliwą duszę. Wtedy,
niechcący,
skazuje człowieka na szaleństwo lub mękę wiecznego niespełnienia.
Z taką duszą pełną słów, kolorów i dźwięków, przyszedł na świat Markus. Jego umysł był
tak
wrażliwy i chłonny, że zbierał ze świata wszystko, co świat przynosił: dobro i zło, krzyk
i
milczenie, kolory i szarość, miłość i nienawiść, muzykę i fałsz. Z każdą nową informacją,
z
każdym nowym doznaniem jego dusza rozrastała się i pęczniała. Wkrótce nie mieściła się
już
w ciele, które nie nadążało za jej rozwojem. Markus cierpiał. Wyglądał tak, jakby miał
zaraz
eksplodować. Cierpieli też jego przyjaciele. I kiedy już specjaliści od chorób duszy
poddali
się, nie mogąc dłużej walczyć z darem Stwórcy, to właśnie przyjaciele postanowili
wziąć
sprawy w swoje ręce. Zabrali więc Markusa w podróż: sądzili bowiem, że w drodze
będzie
mógł tworzyć, zostawiając tu i ówdzie splecione słowa, wymalowane obrazy,
zagraną
muzykę. Ale Markus w drodze poznawał nowe języki, w jego oczach pozostawały
oglądane
krajobrazy a dźwięki układały się w kolejne melodie. To, co zebrał, było znacznie większe
od
tego, co pozostawił. Wtedy ktoś wpadł na pomysł, by pozwolić Markusowi pofrunąć:
może
wówczas opadną z niego najcięższe, najdojrzalsze doznania. Ponieważ on sam
przypominał
już nadmuchany do granic balon, wypuszczenie go w powietrze nie stanowiło
żadnego
problemu. Markus spojrzał z góry na świat. Stamtąd zobaczył jeszcze więcej:
przestrzeń
pędziła w nim jak wiatr, świat uderzył go w stopy i zatrzymały się w jego sercu
ludzkie
modlitwy, pragnienia i złorzeczenia wypowiadane w przestworza. Gwiazdy oddały mu
część
swojego lśnienia a słońce rozpaliło w nim płomień, jakiego dotąd nie zaznał. Opadł na
ziemię
poraniony i obolały.
Wraz z czyimś kolejnym pomysłem urodziła się nowa nadzieja: gdyby zanurzyć
Markusa
głęboko w oceanie, to opór wody wypchnąłby to, czego on sam nie zdołał
wypowiedzieć,
wymalować, wygrać. Tak uczynili, choć tym razem nie było to łatwe zadanie. W końcu
udało
się opuścić jego ciało i duszę w głębinę. A tam Markus zatracił się w nowym
krajobrazie.
Echo wodnych dźwięków, lśniących nowymi barwami, zanurzyło się w nim głęboko,
a
piękno i groza podwodnego świata pozostała w nim niewypowiedziana. Kiedy
Markus
wynurzył się, jego bliscy zapłakali. Zrozumieli bowiem, że dla ich przyjaciela nie ma
już
ratunku. Przez jakiś czas odwiedzali go jeszcze, ale nie mogli poświęcać mu zbyt wiele
czasu:
musieli pracować, chodzić na spacery, wychowywać dzieci i wyprowadzać psy. Poza
tym,
każdy z nich, przychodząc, przynosił z sobą nowe wrażenia, emocje i doświadczenia,
które
sprawiały, że Markus jeszcze bardziej pogłębiał się w swoim szaleństwie.
Kiedyś, bardzo już osłabiony i pozbawiony nadziei, wyszedł na spacer sam.
Miał
wrażenie, ze to będzie już ostatnie jego wyjście w świat, tak bardzo go ten świat
czynił
obolałym. Obok niego przechodzili ludzie. I nikt nie wiedział, że Markus czuje wszystko
to,
co czuje każdy z przechodniów. Przystanął zmęczony. Nagle usłyszał wysoki, gardłowy
głos:
- „Stoisz tu i stoisz… czy mógłbyś się wreszcie przesunąć, bo zasłaniasz mi
światło?.
-„Nie ma światła” – odpowiedział szczerze zdumiony Markus szukając źródła głosu–
„spójrz:
tylko cień widać”
-„Jeśli jest cień, to musi być i światło. A gdyby nie było światła, to nie zasłaniałbyś
mnie
teraz swoim cieniem” – z przekonaniem stwierdził karzeł, wychylając się zza
warzywnego
stoiska - „Może kupisz jabłko i po prostu sobie pójdziesz” – dodał
beztrosko.
Tak właśnie Markus zrobił.
Markus tworzy do dziś. Codziennie kupuje jabłka u karła. Myślę nawet, ze się zaprzyjaźnili
i
w dziełach Markusa karzeł zostawia swój nietrwały ślad w miejscu wyznaczonym
ułamkiem
sekundy pomiędzy światłem i cieniem.
E.K.
Latam, pływam, podróżuję... Sami wiecie, że ciekawość świata, umiłowanie ludzi napędza mnie do działania. Czerpię z życia ile mi garście pomieszczą. Serce daję na dłoniach - bezwarunkowo... Przychodzi jednak moment, że wylewa mi, wręcz przebiera. Teraz czekam na swojego karła... Myślę nawet, że Go znalazłam. Tylko nie chcę się chwalić, by nie zapeszyć :)
Ewka prowadzi blog- zachęcam Was do odwiedzin Bajewa:
Write a comment
eve (Wednesday, 09 March 2016 07:43)
Piekna opowiesc.Chyba w kazdym z nas jest troche Markusa ....a jesli tak nie jest-to nie dobrze:-) Mam nadzieje,ze Twoj karzel okaze sie w koncu tym wlasciwym ...Buziaki!
Karolina (Wednesday, 09 March 2016 08:59)
Gosiu, dziękuję ci bardzo, że podzieliłaś się tą opowieścią i to właśnie teraz :)