Wyjazd na Chorwację miał miejsce w ostatni weekend sierpnia.Tym razem byliśmy w składzie :ja,Krystuś i moi Rodzice. Baza znajdowała się w Medulinie-małym miasteczku na samym koniuszku półwyspu Istria. To nasz piąty wyjazd w tym roku i już odczuwamy mocne zmęczenie wakacjami. .Nie było tego zapału do gonienia, zwiedzania. Po prostu się byczyliśmy i zawieszaliśmy oko na tym co było bliżej ,a nie dalej:)
Wszystko zapięte na ostatni guzik, dociągnięte na ostatni suwak. Zapakowane bambetle,zapasy na tydzień i w końcu zapakowani my.Wyruszamy! 12 sierpnia 2013 powitał nas pięknym słońcem. Aż się chciało jechać. Ja z Dawidem za kierownicą jako piloci wyruszyliśmy naszym samochodem. Krystian odważnie i samotnie na motocyklu. To był jego debiut na motorze w tak długą trasę.12 sierpnia 2013 powitał nas pięknym słońcem. Aż się chciało jechać. Ja z Dawidem za kierownicą jako piloci wyruszyliśmy naszym samochodem. Krystian odważnie i samotnie na motocyklu. To był jego debiut na motorze w tak długą trasę.
Ostatnio mniej czytam. W zamian za to otwieram ludzi, jak książki i poznaję ich, jak historie. Każdy ma swoją opowieść. Tak, jak miasta, które przyszło mi z ludźmi poznawać. Na przykład Berlin: jego oblicze, które poznałam w majowy weekend, zalało mnie mieszanką zapachów i kolorów. I taki Berlin w sobie do dziś noszę. Obojętne, na której stronie go otworzę. Choć wstęp do tej historii związany jest jednak z dźwiękiem. Bo rozpoczęliśmy podróż z Bla-Bla Car, o którym usłyszeliśmy na antenie "Trójki". A więc z nami na trasie Czechowice-Berlin różne głosy, dźwięki, emocje. I muzyka, bo do samej stolicy Niemiec towarzyszył nam Grzegorz, (gra w "Dzioło" na bębnach i przeszkadzajkach ). A Grzegorz, albo słuchał, albo sam nucił. Zasypiałam w drodze z muzyką i z nią się budziłam. Ale, kiedy już spotykaliśmy się z nim w samym Berlinie, przynosił z sobą zapachy... Jechaliśmy z Krystianem do pewnego miejsca: czekało na nas mieszkanie teścia kuzynki, który na tych kilka dni dał nam klucze do swojego lokum. Otworzyło się przed nami gościnne i bezpieczne.
No i jednak: klamka zapadła. Bilety i hotel zabukowane.Lecimy do Portugalii ! Długo podejmowaliśmy tę decyzję. Właściwie,jak to zwykle w naszym wyjazdowym przypadku bywa, ostatecznie
zadecydował czynnik ludzki :). A jakże!
Gdyby nie Michał i Monika, pewnie odłożylibyśmy lizbońskie klimaty na ,święte -nigdy'' . Z Nimi,albo wcale-tego byłam pewna... i ruszyłam w ciemno...
Tak, jak ostatnio, nasza trasa na lotnisko wiodła okrężną drogą, Dwa dni i dwie noce spędziliśmy pod Mińskiem Maz.-z Agnieszką i Jej rodziną. Tym sposobem znaleźliśmy się w samym centrum Jej
świąt. I wiem, już że jeśli dotąd szukałam prawdziwie Wielkiej Nocy, to z pewnością znalazłam ją tam, w czterpokoleniowej rodzinie, która przybyła na wspólne śniadanie. Było ich tak wielu, że nie
ogarnęłam, kto jest kim. Ale było mi tam prawdziwie dobrze, przytulnie ! Dziękuję Agnieszko za wiosnę w środku śnieżnej zadymki, która hulała na zewnątrz. Z tym śniegiem musieliśmy się zmierzyć
już w drodze na lotnisko.
Dobrze, że uciekamy zimie-pomyślałam. W tej "ucieczce" znów wsparł nas Pacu, przejmując od nas auto. Nie mieliśmy dla siebie wiele czasu ale wystarczył na serdeczność, którą zabraliśmy ze sobą do
samolotu.
W przestworzach dalej świętowaliśmy, zaopiekowani przez portugalskie linie TAP: sprawne działania z wózkiem, pyszne, wegeteriańskie jedzenie, podusia, kocyk, miła obsługa . Wylądowaliśmy- za
siedmioma górami, za siedmioma lasami, gdzie z dala od śniegu i wiatru zakwitała wiosna...Każda bajka musi mieć jednak zwrot akcji, żeby nie była nudna i, żeby można było na koniec wyciągnąć
naukę. Ja zacznę od morału: w Portugalii windy działają, albo nie. Ta w hotelu nie działała. Krystian dzielnie pokonał 47 schodów zanosząc mnie na drugie piętro ,(coraz bardziej
podobają mi się jego umięśnione ramiona ;). Kiedy w nocy dotarli do nas Michał i Monika, akcja "hotel" rozkręciła się na dobre.